Nie milkną komentarze w sprawie tragedii, do jakiej doszło w Suwałkach. 16-latek zabił się po decyzji sądu, która rozdzieliła go z rodziną. – Dziecko pokazało, że woli zginąć, niż być pozbawione kontaktu z rodzeństwem i matką – komentuje Marek Szambelan z fundacji „Razem Lepiej”. – Państwo musi stanąć na wysokości zadania, jeśli mamy matkę z czwórką dzieci, która kocha je, ale nie radzi sobie z wychowywaniem, to trzeba jej pomóc, a nie ich rozdzielić – mówi Mirosław Chrapkowski ze Stowarzyszenia Rodzicielstwa Zastępczego „Nasze Gniazdo”.
31 grudnia samotna matka wraz z czwórką dzieci trafiła do Miejskiego Centrum Interwencji Kryzysowej w Suwałkach. Rodzina nie miała się gdzie podziać, po tym jak zostali eksmitowani z mieszkania w Płocicznie. Kobieta nie miała też pieniędzy na jedzenie i wynajęcie nowego lokum. W CIK cała rodzina czekała na pomoc. Sąd ostatecznie zdecydował, że odbierze matce dzieci i rozdzieli rodzeństwo. Jak podaje TVN 24 na początku do rodziny zastępczej odesłano najmłodsze z nich, 2-letnią Elizę. Zdecydowano także, że starsze dzieci (16-letni Sebastian, 12-letnia Sandra i 5-letnia Martyna) trafią do placówki opiekuńczo-wychowawczej, gdyż matka jest „niewydolna wychowawczo”.
Sebastian prawdopodobnie nie potrafił pogodzić się z tą sytuacją. Jak nieoficjalnie podaje TVN, chłopiec był bardzo związany z rodziną. Pomagał w opiece nad młodszym rodzeństwem, gotował i sprzątał. Nie chciał się z nimi rozstawać. Gdy we wtorek kobieta wyszła po jego siostrę do przedszkola, targnął się na własne życie. Martwego nastolatka znalazła po powrocie. Sprawa wzbudziła kontrowersje. Tym bardziej, że do tragedii doszło w specjalistycznym ośrodku.
O tym, że dramatu można było uniknąć jest przekonany Marek Szambelan z fundacji „Razem Lepiej”, która pomaga ofiarom przemocy domowej i rodzinom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej. – Dziecko pokazało, że woli zginąć, niż być pozbawione kontaktu z rodzeństwem i matką – komentuje decyzję sądu prezes fundacji. – Dlaczego nie można było umieścić matki razem z dziećmi? Dlaczego nie dostała mieszkania socjalnego? Dlaczego ich rozdzielano, pozostawiając każdego z nich w niepokoju, lęku, w płaczu? – zastanawia się.
Podkreśla, że żadna instytucja państwowa nie ma prawa rozbijać rodziny z powodu biedy. – Powinni otrzymać pomoc adekwatną do sytuacji. Tę kobietę z czwórką dzieci wyrzucono z mieszkania, nie miała pieniędzy nawet na jedzenie. Zarzuca jej się „niewydolność wychowawczą”. Dziwię się, że się nie załamała psychicznie! I pytam, czy sąd i urzędnicy byli w tej sytuacji wydolni? – nie kryje swojego oburzenia Szambelan.
Mówi, że to nie jedyny przykład urzędniczej bezduszności. – Mieliśmy w fundacji przypadek kobiety z piątką dzieci. Zgłosiła się do ośrodka interwencji kryzysowej, bo odeszła od męża, który znęcał się nad rodziną. Zaoferowali jej pomoc. Zgłosili sprawę do prokuratury, by ojciec odpowiedział za przemoc domową oraz płacił alimenty. Jednocześnie pracownicy napisali wniosek o zabranie dzieci do domu dziecka, bo kobieta nie miała za co ich utrzymać. Jaka konkluzja: pozbawiono matkę dzieci, bo mąż się nad nią znęcał – opisuje Szambelan. Wspomina również kobietę, którą sąsiedzi znaleźli w kałuży krwi. – Jej sprawą zajął się zespół interdyscyplinarny. Po roku dowiedzieliśmy się, że kobieta popełniła samobójstwo, a trójka dzieci trafiła pod opiekę ojca-kata – dodaje.
„Trzeba pomagać, a nie rozdzielać”
O tym, że ubóstwo to powód do wsparcia rodziny, a nie jej rozbicia, przekonany jest również Mirosław Chrapkowski ze Stowarzyszenia Rodzicielstwa Zastępczego „Nasze Gniazdo”. Nie ma wątpliwości, że emocjonalna więź z rodzicami jest trudniejsza do zastąpienia, niż odpowiednie warunki socjalne, dlatego decyzji o rozdzieleniu bliskich nie można podejmować pochopnie. – Państwo musi stanąć na wysokości zadania. Jeśli mamy matkę z czwórką dzieci, która kocha je, ale nie radzi sobie z wychowywaniem, to trzeba jej pomóc, a nie ich rozdzielić – mówi.
Nie kryje swojego oburzenia sprawą z Suwałk, ale jest powściągliwy w ocenianiu i rzucaniu oskarżeń. – Nie wiemy, z jakich powodów dzieci miały trafić do placówki opiekuńczo-wychowawczej. Być może ta rodzina miała problemy, które na razie znane są tylko osobom, z którymi pracowała – mówi Mirosław Chrapkowski. Przypomina, że kobieta została uznana za „niewydolną wychowawczo”. – Abstrahując od tego przypadku, taka „niewydolność” może mieć różne źródła, na przykład choroba rodzica, jego nieodpowiedzialność, niezaradność życiowa. Natomiast powodem odebrania dzieci nigdy nie powinny być problemy natury ekonomicznej – podkreśla. Dodaje również z całą stanowczością, że jeśli nie było przesłanek do podjęcia decyzji o rozdzieleniu rodzeństwa i odebraniu dzieci matce, sam będzie ostro krytykował instytucje, które ją podjęły.
Z oficjalnych danych Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej wynika, że ok. 700 dzieci w zeszłym roku przebywało w pieczy zastępczej z powodu biedy i niezaradności życiowej ich rodziców. Mirosław Chrapkowski nie ma wątpliwości, że to o 700 za dużo. Poniekąd zgadza się z nim również samo ministerstwo pracy. Między innymi po to, by zmniejszyć tę liczbę, resort pracy rok temu powołał do istnienia instytucję asystenta rodziny, który ma pomagać podopiecznym nie tylko w problemach wychowawczych, ale również w codziennych sprawach. Taką opieką była objęta także rodzina z Suwałk. Jak dowiedziało się TVN 24, pracownik socjalny zajmował się również 18 innymi rodzinami.
– W zamierzeniu jeden asystent ma zajmować się maksymalnie 15. Te wymagania, z powodów finansowych, zostały jednak przesunięte w czasie do 2015 roku. Zaznaczam jednak, że nie można zakładać, czy gdyby akurat ten asystent miał pod opieką 15, a nie 19 rodzin, to zapobiegłby tragedii – mówi.
„Odebranie dziecka rodzicom to ostateczność”
Chrapkowski wraz z żoną od dwóch lat prowadzi Rodzinny Dom Dziecka, przez kilka wcześniejszych lat tworzyli Rodzinę Zastępczą, pełniącą funkcję pogotowia rodzinnego. – Moja żona wychowała 40 dzieci, prowadziliśmy pogotowie rodzinne, mamy 16 udanych adopcji, z wszystkimi dziećmi się znamy, możemy patrzeć jak rosną – opowiada. Mimo wszystko podkreśla, że dzieci najlepiej wychowują się w rodzinie biologicznej, dlatego to właśnie je trzeba wesprzeć w pierwszej kolejności. Gdy nie ma takich warunków, dzieci należałoby umieścić w rodzinie zastępczej. Ostatecznością jest ośrodek, do którego m.in. miało trafić rodzeństwo z Suwałk. – Większość dzieci, które przeszły przez mój dom, to były pokrzywdzone psychicznie, fizycznie maluchy i nastolatki. I trzeba naprawdę dużo pracy, wysiłku, żeby im pomóc funkcjonować normalnie. A tego w ośrodku osiągnąć się nie da – tłumaczy.
Wskazuje, że państwu nawet bardziej opłaca się pozostawić dzieci w rodzinie biologicznej i udzielić jej wsparcie lub umieścić w rodzinie zastępczej, niż oddać pod opiekę instytucji. – Koszt utrzymania dziecka w ośrodku wahają się w granicach 3-4 tys. zł. Pozostawienie ich przy rodzinie to kosztuje około tysiąca złotych – mówi ekspert ze stowarzyszenia „Nasze Gniazdo”.
Każda sytuacja wymaga indywidualnego podejścia. Mirosław Chrapkowski przyznaje, że nawet takie potrafi być jednak zawodne. – Jeden z kuratorów poprosił nasze stowarzyszenie o pomoc samotnej kobiecie, która skarżyła się, że nie ma za co wychowywać dziecka. Zebraliśmy potrzebne dary, zawieźliśmy wraz z żoną wyprawkę i żywność, a kobieta po trzech dniach i tak podrzuciła to dziecko. Okazało się, że maluch przeszkadzał jej w wyjeździe z partnerem do Anglii – mówi. – Dobrze, że matka pozostawiła je w urzędzie. Trafiło do adopcji, ma rodzinę – dodaje i przyznaje, że takie sytuacje nauczyły go pokory i chłodnej oceny sytuacji.
O taką ma teraz postarać się Rzecznik Praw dziecka. Marek Michalak w poniedziałek osobiście pojechał do Suwałk, by przeprowadzić kontrolę placówki, w której doszło do tragedii. Jak poinformowało biuro prasowe, oprócz Centrum Interwencji Kryzysowej, odwiedził on także Starostwo Powiatowe w Suwałkach oraz prokuraturę i sąd. Wyniki kontroli będą znane za kilka tygodni.
autor: Magda Serafin
źródło: Wirtualna Polska