Anna nie piła. Nie biła też swoich dzieci. Jej głównym grzechem była spowodowana pracą nieobecność. Zaniedbanie – twierdzi poznański sąd, który w listopadzie 2013 r. ograniczył jej prawa rodzicielskie i umieścił nastoletnie córki w ośrodku prowadzonym przez zakonnice. Dopiero w kwietniu wystąpił o opinię biegłego na podstawie której zdecyduje co dalej zrobić. Anna uważa, że zwlekał zbyt długo. Od samego początku nie mogła pogodzić się z decyzją sądu.
– Nie wszystko może było idealnie, ale nie znam rodziny, która nie miałaby problemów – mówi Anna. – Nie uważam, że na nasze problemy trzeba było reagować aż tak drastycznie rozdzielając nas prawie na rok. Moje córki nie wierzą w to, że zrobiono to dla ich dobra. Czują się skrzywdzone. Tak samo jak ja.
To prawda, że były z nimi problemy – powtarzały klasę, wagarowały, młodsza, 14-letnia, spotykała się z 18-letnim chłopakiem, synem znajomych, a starsza, 16-letnia, zaczęła się buntować i miała problemy ze szkolnym regulaminem, ale według Anny nie były ani zaniedbane, ani zdemoralizowane.
To prawda, że ona kilka dni w tygodniu pracowała poza Poznaniem, ale nie dostawała alimentów i sama musiała utrzymać rodzinę. Jedyną osobą, na którą mogła liczyć to jej życiowy partner – to on z pracą na miejscu zostawał w domu, kiedy ona wyjeżdżała.
To szkoła powiadomiła sąd, który uznał, że dobro jej małoletnich córek jest zagrożone, a jedynym sposobem „zapobieżenia dalszym naruszeniom tego dobra” jest ich natychmiastowa izolacja od dotychczasowego środowiska. Anna jeszcze w listopadzie wniosła zażalenie. Bezskutecznie. W marcu kolejne pismo do sądu – tym razem o przyspieszenie sprawy.
Korzystna dla niej opinia biegłego – istnieje silna więź emocjonalna między matką a córkami, powinny wrócić pod jej opiekę, wystarczy kurator – wpłynęła do sądu na początku lipca. Wcześniej też wpłynęły pozytywne opinie kuratora i z ośrodka. Termin rozprawy wyznaczono na wrzesień.
– Nie było przesłanek, żeby ta sprawa aż tak długo była rozpatrywana – twierdzi adwokat Katarzyna Szafrańska,pełnomocnik Anny. – Wręcz przeciwnie, zebrany w sprawie materiał pozwalał rozstrzygnąć ją jeżeli nie szybciej, to zmienić środek na na mniej drastyczny.
– Chciałoby się, żeby wszystkie sprawy przebiegały tak jak ta.- to już sędzia Joanna Ciesielska-Borowiec, rzecznik Sądu Okręgowego w Poznaniu.
Rzecznik wyjaśnia, że nie było żadnej zwłoki. Sąd musiał odczekać kilka miesięcy, żeby wystąpić o opinię. Nie było sensu występować o nią od razu.
– Wtedy stan faktyczny był znany i z dnia na dzień nie uległby przecież zmianie – tłumaczy sędzia Joanna Ciesielska-Borowiec. – W tej rodzinie musiały zajść zmiany, a to wymagało czasu. W tym przypadku zadziałał na korzyść. Jest duża szansa na to, że dzieci wrócą do domu.
– Mamy coraz więcej instytucji powołanych do pomocy rodzinie i coraz mniej pomocy – mówi Marek Szambelan z Fundacji Razem Lepiej. – Pomóc matce samotnie wychowującej dzieci? Po co? Skoro można je zabrać. Wystarczy wniosek pracownika socjalnego czy kuratora, którego sąd nawet nie weryfikuje. Morderca ma prawo do obrony, ale rodzice, którym odbiera się dzieci już nie. Nie są nawet przesłuchiwani. Nikt nie chce ich słuchać.
żródło: polskatimes.pl